Komentarze: 4
U Tadzia wszystko się potwierdziło.. To były przerzuty. Po wielu badaniach wszystko ostatecznie sie okazało.Trwało to kilka miesiecy aż lekarze zdecydowali sie operować. Przykro mi było, nie wiedziałam jak się zachować, co powiedzieć.. Tadziu tez to przeżywał, choć oczywiście jak to on starał pokazać się od jak najlepszej strony, z uśmiechem na twarzy... Ja mimo, iż byłam w domu, doskonale wiedziałam oco dzieje sie z poszczególnymi pacjętami. Taziu często do mnie dzwonił, także jego mama była w stałym kontakcie z moją. Martwiłam się o niego,bardzo się martwiłam... Choć lekarze narazie nie mówili nic o chemii to wiedziałm, że jest ona bardzo prawdopodobna. W ogóle jakoś tak się ówczas działo, ze z każdej strony dochodziły do mnie same złe więści.. Za każdym razem jak z nim rozmawiałamdowiadywałam się czagoś nowego o innych pacjetach ze szpitala. Pojawiały się tez te najgorsze słowa o śmierci, o ciagłym pogarszaniu sie stanu zdrowie wielu z nich. Tkze rozmowy z zaprzyjażnioną P. psycholog Edytą to potwierdzały. Tylko mój lekarz, dr Gołąbek nieco mnie oszczędzał i zawsze starał się przekazywać tylko te dobre wieści. Na pytanie "co słychać?" zawsze odpowiadał (i nadal tak robi gdy z nim rozmawiam) , że " to zależy gdzie ucho przyłożyć" no i juz wiedziałam, ze nie jest najlepiej. Choć pobyt w szpitalu właściwie miałam za soba i wydawać by się mogło, ze to co sie tam dzieje już praktycznie było poza mną, ale nie...Szpital nadal pozostawał rzeczywiestością bardzo mi bliską. To trochę tak, jakbym miała drugą rodzinę...