Archiwum listopad 2003


lis 26 2003 Amputacja nogi
Komentarze: 2

"Bóg nie dopuścił żadnego bólu , któremu nie stanęłaby na przeszkodzie zwycięska radość."
Chodziło o podpisanie zgody na amputację nogi, oczywiście w razie, gdyby podczas zabiegu zespół lekarzy operujących uznał, że założenie protezy jest niemożliwe. Bardzo płakałam gdy mama mi o tym powiedziała. Przecież dr Gołąbek mówił, ze wszystko będzie dobrze, nie wspominał o żadnej innej ewentualności. Próbowałam to wszystko ogarnąć rozumem, ale to wcale nie było takie proste. Często modliłam się w nocy, kiedy już wszystkie dzieci spały, bo tylko wtedy było trochę spokoju. Byłam bardzo niespokojna. Dużo płakałam , chciałam do domu, wcale nie uśmiechało mi się poddawać kolejnej operacji. Dopiero przed samą „podróżą” na blok operacyjny udało mi się trochę wyciszyć.

Odwiedź Fakty Młodych:  http://www.faktymlodych.republika.pl  (lęborski serwis młodzieżowy)

Lęborskie Fakty  http://www.leborskiefakty.republika.pl  ( lęborski serwis informacyjny)

monika_lebork : :
lis 19 2003 Endoproteza
Komentarze: 2

Operację zaplanowano na 17 września 1999r. Bardzo się bałam zwłaszcza, że nawet nie potrafiłam wyobrazić sobie na czym właściwie miałaby ona polegać. Samo pojęcie “endoproteza” niewiele mi mówilo. Wiedziałam tylko, że jest to kawałek metalu, robiony na wymiar (zupełnie jak u krawca – tylko bez przymiarki) i że zostanie sprowadzony z Irlandii. Guz (Heniek) w spory, choć mniejszy niż na poczatku (13cm). Był to znak, że chemia działała, jednak w mniemaniu onkologów nie były to jeszcze dość zadowalające efekty, ale już przy tych wymiarach kwalifikowałam sie do zabiegu. Termin zabiegu, choć już wyznaczony pozostawał wciąż pod znakiem zapytania i dlatego, że rana po biopsji nadal nie chciała sie zagoić i ortopedzi obawiali sie , czy można w tej sytuacji operować.


Tydzień przed operacją zostałam przeniesiona z Onkologii Dziecięcej na Ortopedię. Pewnego dnia lekarz, który miał mnie operować, dr Kolarz zgodził sie pokazać mi jakąś mądrą książkę, w której widział obrazek owego cuda, które bądź co bądź, za kilka dni miało sie znaleźć w mojej nodze. Niestety niewiele mi on wyjaśnił, gdyż zobaczylam jedynie dziwny układ metalowych prętów z licznymi śrubami. Przyznam szczerze, że jeszcze bardziej sie przestraszyłam. W dodatku dowiedzialam się , że oprócz guza, kość ulegla też złamaniu. To wyjaśnialo dlaczego noga tak bardzo bolała. Dodatkowym stresem była pewna tajemnicza kartka....
zobacz stronę: http://www.faktymlodych.republika.pl  (Fakty Mlodych- lęborski serwis mlodziezowy)

 

monika_lebork : :
lis 12 2003 Konto fundacji - "HOMO-HOMINI"
Komentarze: 3

"Bóg nie dopuścił żadnego bólu , któremu nie stanęłaby na przeszkodzie zwycięska radość."
Cudownym trafem udało nam się zdobyć potrzebne pieniądze. Połowę sumy dostałyśmy od Pomorskiej Kasy Chorych  ramach dofinansowania, druga  polowa, możliwa była dzięki  wspaniałym ludziom  dobrej woli, których wrażliwość serc okazała się  być większa od  wartości pieniądza. Pomagali wszyscy: harcerze, Urząd Miasta Lęborka, którego pracownicy rozesłali apele o pomoc  w zbiórce do wszystkich Urzędów Miejskich w naszym kraju, uczniowie  lęborskich szkół średnich, odbywały się też kwesty uliczne, nawet kościoły wzięły  w tym udział. Często listonosz  do domu przynosił przekazy pocztowe, które napływały  nawet z południa Polski.  Moja mama uruchomiła konto w fundacji „HOMO-HOMINI”  z dopiskiem  „Na operacje Moniki”, dzięki której cała ta akcja  była możliwa. To wszystko było naprawdę niewiarygodne. Chwilami  nie mogłam  uwierzyć, że to ja  i moja  choroba  jest tego przyczyną. Korzystając z okazji, chciałabym  serdecznie  podziękować  wszystkim  naszym dobroczyńcom, a także ludziom, których tu  nie wymieniłam, a którzy bardzo  pomagali nam zorganizować to  wszystko, gdyż w bardzo dużej mierze przyczynili się  oni  do tego, że mogę  dziś chodzić „na własnych nogach”. Dziękuję !!!!

 

zobacz stronę http://www.faktymlodych.republika.pl

 

monika_lebork : :
lis 09 2003 Operacja usuwajaca część kości
Komentarze: 0

"Bóg nie dopuścił żadnego bólu , któremu nie stanęłaby na przeszkodzie zwycięska radość."

Mniej więcej dwa miesiące od rozpoczęcia leczenia dowiedziałam się,  jak właściwie leczy się moją chorobę. Dr Gołąbek powiedział mi na samym początku, że konieczna  będzie operacja usuwająca część kości, w której znajduje się  guz. Nie wiem  dlaczego, ale razem z Tadziem nadaliśmy „naszym pociechom” imiona. Ja miałam Heńka, a Tadziu –Mariana. Kilkakrotnie  nawet zdarzyło  nam się ,że podczas rozmowy padało zdanie: „Kurcze, ale  mój Heniek mnie  dziś boli”. Takie nazywanie rzeczy  po imieniu prawdopodobnie  miało na celu wprowadzenie odrobiny żartu w cały  tragizm szpitalnego życia. Zważywszy  na to, że oboje mieliśmy  OSTEOSARCOMĘ ( w skrócie OSTEOSA- Spółka Akcyjna(!), czyli tzw. Mięsaki kości, nie można było usunąć ich inaczej , jak tylko  przez amputację kości i zastąpienie jej  endoprotezą nowotworową. Tego typu raka niestety  nie da się  zwalczyć w inny sposób. Sama chemioterapia nie  zdziałałaby wiele. I tu  pojawił się  problem, o którym  oczywiście  dowiedziałam się  kiedy emocje już nieco opadły. Mianowicie chodziło  o pieniądze…Koszt endoprotezy wynosił 40 000zł. (Fajna kasa  prawda?). nigdy nie zapomnę swojej reakcji gdy się o tym dowiedziałam. Pomyślałam, że  to naprawdę niesamowite, żeby  ludzkie życie  było tak  bardzo zależne  od pieniędzy. Niestety, taka była prawda. Za szczęście w nieszczęściu mogę  jednak uznać fakt, że choroba ta zdarzyła mi się  akurat takim okresie czasu ( rok 1999) dlatego że jeszcze kilka lat  wstecz  nie byłoby w ogóle  szansy na endoprotezę. Cała sprawa skończyłaby się  amputacją nogi. Jak widać  Bóg zastosował  wobec mnie  tzw. Okoliczności łagodzące, z których zdałam sobie sprawę dopiero po fakcie. Jednak  moja ówczesna przygoda ze szpitalem wydawała mi się czymś strasznym  i wtedy nie liczyły się  żadne okoliczności łagodzące. Wszystko uważałam  za karę, tylko nie wiedziałam  w czym  leżała moja wina….

Zapraszam na stronę Faktów Młodych- http://www.faktymlodych.republika.pl  

monika_lebork : :
lis 06 2003 Pierwsza operacja
Komentarze: 3

"Bóg nie dopuścił żadnego bólu , któremu nie stanęłaby na przeszkodzie zwycięska radość."

Swoją pierwszą operację wspominam dość nieprzyjemnie. Do tamtej pory sala operacyjna była dla mnie czymś absolutnie nieznanym. Jedyne co o niej wiedziałam to to, że ma seledynowy kolor. Choć miała to być tylko biopsja (tak nazywa się zabieg operacyjny polegający na pobraniu tkanki nowotworu, bez usuwania go całkowicie), bałam się okropnie. Całe szczęście ,że na miejsce dotarłam już „nieco rozluźniona”, dlatego, że wcześniej dostałam jakiś tajemniczy zastrzyk, który trochę zobojętnił mnie na wszystko, co działo się dookoła. Gdy się obudziłam, nie było nawet tak źle , jak się tego spodziewałam. Fakt, bolało, ale pamiętam ,że  postanowiłam  sobie wtedy, iż spróbuję wytrzymać bez środków przeciwbólowych, zwłaszcza, ze był to początek  mojej „przygody nowotworowej”, w której czekało mnie jeszcze wiele zastrzyków, tabletek i wszelkiego rodzaju leków. Stała się ona bądź co bądź , przełomowym momentem mojego życia, gdyż od tamtego czasu właściwie nie rozstaję się  z kulami. Był moment, w którym nadałam im nawet imiona- Helenka i Kasia(!) i chyba dlatego mam do nich mały sentyment. „Nasze obcowanie” twa już 4 lata. Przez ten czas wiele razy miałam  możliwość nabyć nowe kule, jednak czuje jakąś dziwną potrzebę pozostania  przy obecnych. Może to głupie, ale są one w końcu nieodłączną częścią mojej historii. Służyły nie tylko mnie, ale tez wielu moim szpitalnym przyjaciołom, przyjaciołom których kilkoro niestety odeszło , dlatego jakoś nie umiem tak po prostu wymienić ich  na inne.

Kolejne chemie nie były już tak znośne, jak pierwsza. ”Im dalej w las”, tym zaczęłam odczuwać wszystkie możliwe skutki uboczne: wymioty, gorączka, biegunka, pojawiły się też spadki parametrów krwi, podczas których często musiałam mieć transfuzję. W dodatku chemia miała również negatywny wpływ na moje rany pooperacyjne, które nie chciały się zagoić, co niestety spowodowało, że musiałam zacząć korzystać z wózka inwalidzkiego, choć i tak było to trudne, bo chwilami nie miałam nawet siły wstać z łóżka. Było źle… I to nie tylko z moim samopoczuciem  fizycznym . Psychicznie tez nie czułam się najlepiej.

Do domu jeździłam coraz rzadziej , a sam szpital chyba nie wpływał na mnie zbyt dobrze.  Całe szczęście, ze poznałam  na oddziale kilkoro ludzi, którzy podobnie jak ja „walczyli”. Jednym z  nich był Tadziu. Dziś wiem, ze gdyby nie on , pewnie stale zalewałabym się łzami. Wszyscy ciągle powtarzali mi, ze jestem bardzo dzielna, jednak prawda o mnie była zupełnie inna.  Dużo płakałam  ….oczywiście gdy nikt mnie nie widział. Czasami  miałam żal do wszystkich, że choroba ta  dopala akurat  mnie. Chciałam wtedy, aby istniał ktoś , kogo mogłabym  obwinić o to całe zło, które mnie spotkało….

odwiedź stronę: http://www.faktymlodych.republika.pl   - Fakty Młodych (lęborski młodzieżowy serwis internetowy)

 

 



monika_lebork : :