Archiwum luty 2006


lut 22 2006 Bez tytułu
Komentarze: 0

Tymczasem Tadziu kończył leczenie....Wiedziałam, ze zbliża mu się  ostatnia chemia.W sumie mieliśmy kończyć jakoś w zbliżonym terminie, tylko u mnie wszystko sie przedłużyło.Do szpitala miał wracac tylko na badania.To była dobra wiadomość, choć wiedziałm,że teraz będzie mi jeszcze trudniej. Tak to chociaż miałam sie komu wyżalić...Cieszyłam się, że u niego wszystko idzie dobrze, ale z drugiej strony było mi troche smutno. Może to dziwne, ale widziałam, ze jest lekko zakłopotany. Później dopiero przekonałam się ,ze dla pacjętów leczących się przewlekle koniec leczenia jest pewnego rodzaju trudnym doświadczeniem. Trudnym dlatego, ze po powrocie do domu nie wiadomo co robić z normalnością. Kiedy jest sie w szpitalu bardzo sie pragnie tej normalności, a kiedy ona juz przychodzi nie wiadomo co z nią zrobić. W jakimś stopniu trzeba sobie na nowo poukładać  całe zycie, a to niekiedy bywa niełatwe i troche trwa. Tak jak trzeba było przystosować sie do życia szpitalnego, tak trzeba na nowo przywyknąć do życia w domu. Pierwsze dni są bardzo dziwne...Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam i dziwiłam sie Tadziowi, że tak mało się cieszy. Mówiłam: "Masz fajnie, wracasz do domu", a on mi na to: "I co w tym domu?" Dopiero później zrozumiałam o co mu chodzi. W każdym razie było mi smutno, że teraz będziemy sie tak żadko widzieć. Przez te kilka miesięcy przywykłam juz do myśli, że w pokoju obok (albo piętro wyżej- w zależności od tego na jakim oddziale leżałam) jest Tadziu, który w znacznie większym stopniu niż inni podziela mój los.

monika_lebork : :
lut 22 2006 Nadzieja znów zawiodła
Komentarze: 0

Miesięczna terapia w KOMORACH HIPERBARYCZNYCH nie przyniosła rezultatu. Każdego dnia łudziliśmy się, ze bedzie lepiej, ale niestety nie było. Rana mojej nogi nadal nie chciała się goić.Codzień rano podczas zmiany opatrunków pytałam dr Kolarza czy jest gorzej i za każdym razem słyszałam "nie, jest tak samo..." Ręce opadały. Wiedziałam, ze wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie przyjdzie mi zmierzyć sie z pierwszą w moim życiu poważną decyzją.Tak naprawdę już nie miałam argumentów by nie godzic sie na amputację.Trzeba było spojrzec prawdzie w oczy...

monika_lebork : :
lut 20 2006 Bez tytułu
Komentarze: 0

Sama nie wiem ,czy byliśmy jeszcze zbyt niedojrzali na te rozmowy, choc z drugiej strony podobno smierc sie przeczuwa. Ja w ogóle wowczas o tym nie myslalam. Nie wiem...chyba podstawowa myslą bylo pragnienie domu i wyczekiwanie normalnosci. Kiedy w perspektywie bylo wyjście na "wolność", zycie tam jakoś inaczej plynęlo. Wszystko wtedy mozna bylo znieść, nawet najcięższą chemie i najgorsze operacje. Pamiętam jedna taka rozmowe o smierci z moim dr Goląbkiem...Pewnego dnia zapytalam go (tak zupelnie zniemacka) czy jeszcze bym żyla gdybym nie poddala się operacji. (w przypadku mojej choroby opreacja jest konieczna, bez niej chemia bylaby na próżno..Odpowiedzial mi, ze pewnie bym żyla ale juz bylabym w nie najlepszym stanie.Zapewne mialabym przezuty....Na moje nieszczęście mama byla przy tej rozmowie i poplakala się. Sama nie wiem dlaczego chcialam to wiedzieć.

monika_lebork : :
lut 17 2006 Rozmowy o śmierci
Komentarze: 0

Włąściwienigdy takich rozmów nie było. Wszystkie wieksze dzieci na oddziale onkologii doskonale wiedziały co to za choroba, ale nikt z nas nigdy nie rozmawiał na ten temat. Wszyscy żylismy dana chwilą....chwilą chemii, spadków wyników, operacji jesli takie sie zdarzały. Trzeba było jakoś trwac, a nie zbytnio zastanawiać się nad tym wszystkim. Zapewne nasi rodzice robili to nieustannie, ale my próbowaliśmy zorganizować sobie życie na oddziale tak, by przypominało ono jakąś normalność. Gdy rozmawialiśmy o przyszłości to tylko w kategoriach pozytywnych typu: czy po operacji chłopcy będą mogli grać w piłkę, jakiego koloru włosy nam odrosną, na jakie studia się wybierzemy w przyszłości...itd.Zdarzało się ,ze planowaliśmy nawet wspólne podróże. Temat śmierci nigdy sie nie pojawiał. Najgorzej było, gdy zmarł ktoś na oddziale. Wtedy zapadała cisza. Wszyscy wiedzieli co się stało, ale prawie nikt o tym nie gadał. Pamiętam ,ze była taka sala na końcu korytarza, gdzie zazwyczaj leżały osoby w bardzo ciężkim stanie.Była to separatka z osobną łazienką. To miejsce budziło w nas postrach. Każdy bronił  się przed nim jak tylko mógł.Nikt nie chciał tam leżeć, chyba że te dzieci które były nowe i jeszcze nie zdążyły poznać do czego ona tak naprawdę służy.

monika_lebork : :
lut 17 2006 Bez tytułu
Komentarze: 1

Najwspanialszym miejscem w całym szpitalu był dla mnie .....hol Izby Przyjęć i znajdujący sie w nie automat z kawą. Bardzo lubiłam tam przesiadywać.Akurat stał w takim miejscu, że z każdej strony widziałam wszystko i wszystkich, a jak wiadomo w "godzinach szczytu" na Izbie Przyjęć dzieje sie naprawde wiele. Spotykałam sie ze znajomymi pacjętami, którzy akurat przyszli na kontrole, z pielęgniarkami z innych oddziałów, z lekarzami i cała masą innych ludzi. To dopiero była atrakcja. Pamętam ,ze wiele razy musiałam błagać o pozwolenie by tam posiedzieć.Pewnie dlatego, że były tam straszne przeciągi, ale tak bardzo to lubiłam. Nawet nie przepuszczałam, ze to moze być takie fajne. Kilka razy puscili mnie nawet z kroplówką. To pozwalało mi na chwile zapomnieć o tym całym szpitalnym kołowrotku.Wtedy jakoś odrazu lepiej robiło mi sie na sercu.A ile łez tam popłynęło....zwłaszcza w godzinach popołudniowych, gdy cały natłok ludzi sie zmniejszył. Ale czasami tego właśnie było mi potrzeba. 

monika_lebork : :