Bez tytułu
Komentarze: 0
Odtąd moje wyjazdy do szpitala stawały sie coraz rzadsze. Najpierw co 3 tygodnie, potem co miesiąc, co 3 miesiące... Często musiałam robić prześwietlenie płuc, bo w przypadku mojej choroby przerzuty pojawiają się zazwyczaj na płucach, i morfologię. Po czasie też moja krew doszła do siebie. Wszystko wracało do normy. Także blizny na rękach i sińce po kroplówkach goiły się. Żyły stawały sie coraz bardziej widoczne. W tamtym czasie byłam troche przewrażliwiona na tym punkcie. Czasem łapałam sie na tym, ze patrzyłam sie ludziom na ręce i... zazdrościłam im żył. Dzis wydaje mi się to bardzo głupie, ale rzeczywiście często podziwiałam żyły moich kolegów i w głowie pojawiała mi sie wówczas myśl, że pielęgniarki pewnie nie miałyby żadnego problemu z założeniem kroplówki. W moich ustach to wtedy brzmiało jak komplement!! Ja miałam żyły wtedy prawie zupełnie zapadnięte, pokłute i prawie całkiem niewidoczne.. Wiem ,że także wielu innych pacjętów miało podobne wariacje na punkcie żył. Dobra żyła była w cenie!!! My czasem chwaliliśmy się jeden drugiemu swoimi żyłami. Chyba dziewczyny miały najgorzej. Czasami, kiedy pielęgniarki przychodziły zmieniać wkucie, trzymałyśmy sie wzajemnie za ręce by mniej bolało i by udało sie za pierwszym razem, choć i tak z reguły prawie nigdy sie nie udawało.U chłopaków jakoś nie było z tym większego problemu. Pamiętam jak to było z Tadziem. Jemu zazdrościłam najbardziej. On z kolei miał inny problem.. często mdlał przy pobieraniu krwi..
Dodaj komentarz