Archiwum 06 listopada 2003


lis 06 2003 Pierwsza operacja
Komentarze: 3

"Bóg nie dopuścił żadnego bólu , któremu nie stanęłaby na przeszkodzie zwycięska radość."

Swoją pierwszą operację wspominam dość nieprzyjemnie. Do tamtej pory sala operacyjna była dla mnie czymś absolutnie nieznanym. Jedyne co o niej wiedziałam to to, że ma seledynowy kolor. Choć miała to być tylko biopsja (tak nazywa się zabieg operacyjny polegający na pobraniu tkanki nowotworu, bez usuwania go całkowicie), bałam się okropnie. Całe szczęście ,że na miejsce dotarłam już „nieco rozluźniona”, dlatego, że wcześniej dostałam jakiś tajemniczy zastrzyk, który trochę zobojętnił mnie na wszystko, co działo się dookoła. Gdy się obudziłam, nie było nawet tak źle , jak się tego spodziewałam. Fakt, bolało, ale pamiętam ,że  postanowiłam  sobie wtedy, iż spróbuję wytrzymać bez środków przeciwbólowych, zwłaszcza, ze był to początek  mojej „przygody nowotworowej”, w której czekało mnie jeszcze wiele zastrzyków, tabletek i wszelkiego rodzaju leków. Stała się ona bądź co bądź , przełomowym momentem mojego życia, gdyż od tamtego czasu właściwie nie rozstaję się  z kulami. Był moment, w którym nadałam im nawet imiona- Helenka i Kasia(!) i chyba dlatego mam do nich mały sentyment. „Nasze obcowanie” twa już 4 lata. Przez ten czas wiele razy miałam  możliwość nabyć nowe kule, jednak czuje jakąś dziwną potrzebę pozostania  przy obecnych. Może to głupie, ale są one w końcu nieodłączną częścią mojej historii. Służyły nie tylko mnie, ale tez wielu moim szpitalnym przyjaciołom, przyjaciołom których kilkoro niestety odeszło , dlatego jakoś nie umiem tak po prostu wymienić ich  na inne.

Kolejne chemie nie były już tak znośne, jak pierwsza. ”Im dalej w las”, tym zaczęłam odczuwać wszystkie możliwe skutki uboczne: wymioty, gorączka, biegunka, pojawiły się też spadki parametrów krwi, podczas których często musiałam mieć transfuzję. W dodatku chemia miała również negatywny wpływ na moje rany pooperacyjne, które nie chciały się zagoić, co niestety spowodowało, że musiałam zacząć korzystać z wózka inwalidzkiego, choć i tak było to trudne, bo chwilami nie miałam nawet siły wstać z łóżka. Było źle… I to nie tylko z moim samopoczuciem  fizycznym . Psychicznie tez nie czułam się najlepiej.

Do domu jeździłam coraz rzadziej , a sam szpital chyba nie wpływał na mnie zbyt dobrze.  Całe szczęście, ze poznałam  na oddziale kilkoro ludzi, którzy podobnie jak ja „walczyli”. Jednym z  nich był Tadziu. Dziś wiem, ze gdyby nie on , pewnie stale zalewałabym się łzami. Wszyscy ciągle powtarzali mi, ze jestem bardzo dzielna, jednak prawda o mnie była zupełnie inna.  Dużo płakałam  ….oczywiście gdy nikt mnie nie widział. Czasami  miałam żal do wszystkich, że choroba ta  dopala akurat  mnie. Chciałam wtedy, aby istniał ktoś , kogo mogłabym  obwinić o to całe zło, które mnie spotkało….

odwiedź stronę: http://www.faktymlodych.republika.pl   - Fakty Młodych (lęborski młodzieżowy serwis internetowy)

 

 



monika_lebork : :
lis 06 2003 Włosy
Komentarze: 2

"Bóg nie dopuścił żadnego bólu , któremu nie stanęłaby na przeszkodzie zwycięska radość." 

 Włosy straciłam ….w terminie, tzn. właśnie wtedy kiedy powiedział mi mój doktor G. podczas pierwszej rozmowy. Dokładnie 3 tyg. od  zakończenia pierwszego cyklu chemii. Nawet nie potrafię opisać uczucia , które pojawiło się podczas ich wypadania. Nie wiem czy to był ból, swędzenie, kłucie…nie wiem. Tego uczucia nie da się opisać. W każdym razie nie było to przyjemne. Byłam przygotowana  na ten moment (przynajmniej tak mi się wydawało). Kupiłam nawet kilka chustek na głowę i kapelusz. Jednak w praktyce wyglądało to trochę inaczej. Lekarz powiedział mi, że gdy zaczną wypadać, dobrze byłoby gdybym je po prostu zgoliła. W ten sposób zaoszczędzę sobie przykrości i kłopotu. Ja jednak chciałam być mądrzejsza i czekałam  najdłużej jak mogłam. Niestety widok włosów w zupie, kubku z herbatą czy nawet na poduszce nie był zbyt higieniczny. Po jakimś czasie byłam łysiutka jak „kolanko”. Jak to przyjęłam? Przez pierwsze kilka dni nie mogłam na siebie patrzeć. Chustka towarzyszyła mi nawet podczas snu. Później jakoś się przyzwyczaiłam. Nawet  uznałam, że mam przynajmniej jeden problem „z głowy”.

zobacz stronę: http://www.faktymlodych.republika.pl

 

monika_lebork : :
lis 06 2003 Pierwsza chemia
Komentarze: 1

"Bóg nie dopuścił żadnego bólu , któremu nie stanęłaby na przeszkodzie zwycięska radość."

Pierwszy miesiąc pobytu w szpitalu był najgorszy w całej mojej historii choroby. Trwałam tam w całkowitej nieświadomości. Moja mama mocno postarała się aby nikt nie zdradził mi na co właściwie jestem chora, a w najgorszych snach nie wyobrażałam sobie tego, co miało nastąpić. Nawet do głowy mi to nie przyszło…..

Przełom nastąpił, kiedy zostałam przeniesiona z oddziału Ortopedii na Onkologię Dziecięcą. Tam dowiedziałam się wszystkiego. Przydzielono mi lekarza, który zgodził się odpowiedzieć na każde moje  pytanie ….Rozmawialiśmy pełne 3 godziny. Pierwszym pytaniem, które mu zadałam było- czy będzie bolało? Bardzo bałam się bólu. To chyba paraliżowało mnie najbardziej. Byłam bezwzględna, chciałam wiedzieć o najdrobniejszych szczegółach dalszego leczenia, kiedy wypadną  mi włosy, ile cykli chemii muszę przejść, jakie są jej skutki uboczne, co z żyłami, no i……co stanie się z moją nogą. Pamiętam, że mama nie zabierała głosu w tej dyskusji. Stała przy oknie i płakała. Ja tez płakałam.

Pierwsza chemia była całkiem znośna. Przyznam szczerze, że spodziewałam się czegoś  o wiele bardziej gorszego. Niestety już podczas pierwszego cyklu pojawił się poważny problem z żyłami. Igły  wspominam chyba najgorzej ze wszystkich złych wspomnień jakie mam ze szpitala. Czasami wyglądało to tak, że każde kłucie łączyło się z wielkim płaczem i pytaniem dlaczego –JA? Dlaczego Bóg jest taki okrutny? Czym sobie na to wszystko zasłużyłam? Zachowywałam się zupełnie tak, jakby mój cały świat ponownie zawalił mi się na głowę. Dopiero po jakimś czasie , gdy moje żyły były już na wykończeniu, mój lekarz prowadzący postarał się dla mnie o pewne urządzenie, które chirurdzy wszczepili mi do aorty. Odtąd już wszystko wyglądało nieco spokojniej, gdyż kroplówki, antybiotyki, a nawet leki przeciwbólowe dostawałam do cewnika (tak potocznie nazywa się to CUDO). W praktyce wyglądało to  w ten sposób, że  z ciała „ wychodziła” mi biała cienka rurka zakończona koreczkiem (często nazywałam ją anteną!), do której pielęgniarki przyczepiały dreny od kroplówek. Najwspanialsze jednak było to, że nawet pobieranie krwi mogło odbywać się za pomocą cewnika. W taki oto sposób na jakiś czas zakończyła się moja przygoda z igłami.

Włosy…..

 

monika_lebork : :