Najnowsze wpisy, strona 4


lut 20 2006 Bez tytułu
Komentarze: 0

Sama nie wiem ,czy byliśmy jeszcze zbyt niedojrzali na te rozmowy, choc z drugiej strony podobno smierc sie przeczuwa. Ja w ogóle wowczas o tym nie myslalam. Nie wiem...chyba podstawowa myslą bylo pragnienie domu i wyczekiwanie normalnosci. Kiedy w perspektywie bylo wyjście na "wolność", zycie tam jakoś inaczej plynęlo. Wszystko wtedy mozna bylo znieść, nawet najcięższą chemie i najgorsze operacje. Pamiętam jedna taka rozmowe o smierci z moim dr Goląbkiem...Pewnego dnia zapytalam go (tak zupelnie zniemacka) czy jeszcze bym żyla gdybym nie poddala się operacji. (w przypadku mojej choroby opreacja jest konieczna, bez niej chemia bylaby na próżno..Odpowiedzial mi, ze pewnie bym żyla ale juz bylabym w nie najlepszym stanie.Zapewne mialabym przezuty....Na moje nieszczęście mama byla przy tej rozmowie i poplakala się. Sama nie wiem dlaczego chcialam to wiedzieć.

monika_lebork : :
lut 17 2006 Rozmowy o śmierci
Komentarze: 0

Włąściwienigdy takich rozmów nie było. Wszystkie wieksze dzieci na oddziale onkologii doskonale wiedziały co to za choroba, ale nikt z nas nigdy nie rozmawiał na ten temat. Wszyscy żylismy dana chwilą....chwilą chemii, spadków wyników, operacji jesli takie sie zdarzały. Trzeba było jakoś trwac, a nie zbytnio zastanawiać się nad tym wszystkim. Zapewne nasi rodzice robili to nieustannie, ale my próbowaliśmy zorganizować sobie życie na oddziale tak, by przypominało ono jakąś normalność. Gdy rozmawialiśmy o przyszłości to tylko w kategoriach pozytywnych typu: czy po operacji chłopcy będą mogli grać w piłkę, jakiego koloru włosy nam odrosną, na jakie studia się wybierzemy w przyszłości...itd.Zdarzało się ,ze planowaliśmy nawet wspólne podróże. Temat śmierci nigdy sie nie pojawiał. Najgorzej było, gdy zmarł ktoś na oddziale. Wtedy zapadała cisza. Wszyscy wiedzieli co się stało, ale prawie nikt o tym nie gadał. Pamiętam ,ze była taka sala na końcu korytarza, gdzie zazwyczaj leżały osoby w bardzo ciężkim stanie.Była to separatka z osobną łazienką. To miejsce budziło w nas postrach. Każdy bronił  się przed nim jak tylko mógł.Nikt nie chciał tam leżeć, chyba że te dzieci które były nowe i jeszcze nie zdążyły poznać do czego ona tak naprawdę służy.

monika_lebork : :
lut 17 2006 Bez tytułu
Komentarze: 1

Najwspanialszym miejscem w całym szpitalu był dla mnie .....hol Izby Przyjęć i znajdujący sie w nie automat z kawą. Bardzo lubiłam tam przesiadywać.Akurat stał w takim miejscu, że z każdej strony widziałam wszystko i wszystkich, a jak wiadomo w "godzinach szczytu" na Izbie Przyjęć dzieje sie naprawde wiele. Spotykałam sie ze znajomymi pacjętami, którzy akurat przyszli na kontrole, z pielęgniarkami z innych oddziałów, z lekarzami i cała masą innych ludzi. To dopiero była atrakcja. Pamętam ,ze wiele razy musiałam błagać o pozwolenie by tam posiedzieć.Pewnie dlatego, że były tam straszne przeciągi, ale tak bardzo to lubiłam. Nawet nie przepuszczałam, ze to moze być takie fajne. Kilka razy puscili mnie nawet z kroplówką. To pozwalało mi na chwile zapomnieć o tym całym szpitalnym kołowrotku.Wtedy jakoś odrazu lepiej robiło mi sie na sercu.A ile łez tam popłynęło....zwłaszcza w godzinach popołudniowych, gdy cały natłok ludzi sie zmniejszył. Ale czasami tego właśnie było mi potrzeba. 

monika_lebork : :
lut 17 2006 Bez tytułu
Komentarze: 0

Te dojazdy były troche uciążliwe, ale jakoś dawałam radę. Dobrze, ze miałam wózek inwalidzki, inaczej musiałabym poruszać sie tylko na noszach. Miałam właśnie przerwe po chemii, więc była to niejako atrakcja dnia. Pamiętam jak czasami z karetki obserwowałm ludzi na ulicach i było mi trochę żal tego, ze nie mogę chodzoć.Akurat trwał okres poświąteczny i te mikołajkowe wystawy w oknach sklepów robiły swoje. Z racji tego, ze "seanse" odbywały sie codziennie mogłam przynajmniej na jakiś czas zapomnieć o przepustce do domu. Teraz pobyt w szpitalu wygladał nieco inaczej... jeżdząc na wózku mogłam odwiedzxać znajomych na onkologii i "spacerować" po całym szpitalu. Dla kogoś kto 4 miesiace spedził w łóżku było ta naprawdę wielką radością.

monika_lebork : :
lut 16 2006 Bez tytułu
Komentarze: 0

Po godzinie nastapiło cos w rodzaju wynurzania- dekompresji. Nagle zrobiło sie bardzo zimno, aż widoczna była para w wydychanym powietrzu. Po jakiś 5 minutach był juz koniec "seansu" i właz został otworzony. Nareszcie mogłam stamtad wyjść, a właściwie wysunięto mnie na noszach. Komora, w której byłam była 3 osobowa, a oprócz niej znajdowała sie tam jeszcze jedna podobna przeznaczona dla sześciu osób.

O ile mi wiadomo jest to jedyny taki instytut w Polsce. Leczone są tam rożne przypadki niegojących sie ran, gangren, a takze zatruć czadem i inne zchorzenia. Trafiaja tam pacjęci z całego kraju, często dowożeni helikopterami medycznymi.To,ze tam trafiłam było zasługa dr Kolarza. Było to chyba jedno z najdziwniejszych doswiadczeń mojego dotychczasowego życia.Od tego momentu "seanse" miały miejsce codziennie.Codzień, przez ponad miesiąc jeździłam karetkami ze Szpitala Wojewódzkiego  do Gdynii Redłowa do Instytutu.Mama jeździła razem ze mną.

monika_lebork : :