gru 09 2003

Operacja - czy sen?


Komentarze: 18

Zabieg trwał 13 godzin (mnie minęło jak z bicza strzelił). Po fakcie wiele osób pytalo mnie czy coś mi sie snilo, jednak sen pod narkozą wcale nie jest zwykłym normalnym snem. Pacjęt własciwie żyje dzięki podłączeniu do respiratora, jest częściowo wyłączony z życia , dlatego niemozliwościa jest aby miał jakikolwiek sen. Byłam czwartym dzieckiem w tym rejonie Polski, które poddane zostalo tego typu opracji. Moim pierwszym zdaniem , które powiedziałam po wybudzeniu z narkozy bylo:”Czy mam nogę?” Bardzo bolało. Muszę przyznać ,że nie spodziewałam się aż takiego bólu. W dodatku wymiotowałam . Pełną świadomość odzyskałam, dopiero po trzech dniach. Choć dr Kolarz twierdził, że wszystko jest OK, rana ( składała się z prawie 40 szwów) po kilku dniach zaczęła bardzo krwawić. Panie pielęgniarki nie nadążały zmieniać mi opatrunków, zaczęły więc na bandaże zakladać pampersa, aby choć na trochę dac mi odetchnąć bowiem każdy opatrunek łączył sie z dużym bólem. Traciłam duzo krwi, przez co czasami musialam mieć transfuzje. Pan doktor nie chcial mi powiedzieć co własciwie się dzieje. Chyba sam nie do konca wiedział...

Najgorsze jednak bylo to, że podczas operacji lekarze anastezjolodzy prawdopodobnie majstrowali cos przy moim cewniku ( tej wychodzacej z ciała antenki, do ktorej dostawalam kroplówki) i chyba coś popsuli, bo cewnik sie zapchał, a to niestety oznaczało powrót do igieł i venfflonów.


Zupełnie jak slowa z piosenki Justyny Steczkowskiej:

“Czy my jestesmy tu za karę? Czy to miodowy miesiąc nasz ...?”

monika_lebork : :
Monika
16 grudnia 2003, 08:00
Transfuzja była w moim przypadku niezbędna,gdyż po chemoterapii (często i po zabiegach operacyjnych) "spadały" mi wszystkie parametry krwi,a organizm był na tyle osłabiony,że nie mógł sam "dojść ze sobą do ładu".Tak właśnie działała chemia.Czasami zdarzało sie,że lekarze przetaczali mi krew dwa razy w tygodniu.Krew i nie tylko...Doatawałam też masę płytkową,która pomagała podnieść sie moim płytkom ktwi nieco do góry(płytki krwi są odpowiedzialne za krzepliwość i gdybym ich nie dostała,to istniało duże prawdopodobieństwo wylewu).
Jowita
09 grudnia 2003, 23:29
W przypadku tak chorego człowieka, jak Monika można mieć czasami transfuzje i dobrze, że może Ona już o tym mówić z humorem świadczącym o dystansie do choroby, która całkowicie jej nie opuściła. Moniko! jesteś dzielna, tak trzymaj i pisz o swoich " zmaganiach" jak najwięcej, może wtedy nabierzemy większego szacunku dla naszego życia i życia drugiego człowieka.Niech to będzie przestrogą dla tych, którzy tak łatwo je narażają z różnych powodów:np. szybkiej jazdy samochodem, motorem, narkotyki, bezmyślnej przemocy.Pozdrawiam
09 grudnia 2003, 12:34
hmm...wspolczuje Ci...ale nie rozumiem jak czasami mozna miec transfuzje krwi?na szczescie nie ejstem lekarzem i nie znam sie na tym..ale to troche mnie dziwi..

Dodaj komentarz