Najnowsze wpisy, strona 3


mar 10 2006 Bez tytułu
Komentarze: 1

Największym strachem napełniała mnie myśl o zmianie opatrunku...Zadawałam sobie pytanie jak to bedzie wygladać i za zadne skarby nie umiałam sobie tego wyobrazić. Niestety czekało mnie to już następnego dnia po zabiegu. Dostałam chyba wcześniej jakiś zastrzyk przeciwbólowy. W każdym razie było dziwnie. Lekarz musiał trzymać moja nogę w dwóch miejscach, przy kostce i w udzie,  inaczej jej dolna część zawisłaby jak.... parówka trzymając sie tylko na skórze,  bo kości nie było. Dzis sie z tego śmieję, jednak wtedy byłam zrozpaczona. Pamietam, ze nieraz myślałam, ze jestem chyba nienormalna godząc sie na takie rzeczy.Jedno było pewne...jesli w jakikolwiek sposób mam stać się choc troche samodzielna to bez gibsu sie nie obejdzie. I rzeczywiście. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, ze czeka mnie całoroczna  przygoda z lągetą gibsową. Nie wiedziałam tez , że w takim stanie będę mogła nauczyc się chodzić i tym samym choc na troche uwolnić się od wózka inwalidzkiego. Ale narazie była to dość odległa przyszłość. Teraz najważniejsze było dojść jakos do siebie, wrócic na chemię i choćby na troche pojechać do damu.

monika_lebork : :
mar 02 2006 Bez tytułu
Komentarze: 0

Wielkiego wyjścia nie miałam...Zgodziłam się.Zabieg odbył sie na początku lutego.Właściwie juz nic nie miałam do stracenia. Po opreacji mama opowiadała mi, ze siedziała pod blokiem operacyjnym i słyszała odgłosy piły, młotków i wiertarek.Rozmawiała tez z dr Koalarzem i mówił,ze proteza była bardzo wrośnieta w kości i aż szkoda było ja wyciągać. Mieli wrecz problemy z jej usunieciem i dlatego musieli usunąc ja z kawałkiem kości, bo inaczej nie daliby rady...W ten sposób moja nogą została sktócona o kilka centymetrów. Gdy sie obudziłam, własciwie nie wiedziałam czego sie spodziewać.Spodziewałam się bółu i rzeczywiście bolało, ale oprócz tego czyłam sie jakos dziwnie, zupełnie tak jakbym miała w nodze jakąś lukę, jakąś wolną przestrzeń. To wszystko było bardzo dziwne.Dokładnie czułam w którym miejscy kończy sie moja kośc i gdzie zaczyna sie kość od stopy.Pamietam, pewnego dnia, podczas obchodu profesorskiego (odbywały sie zawsze w środę) przyszwdł do mnie pewien starszy pan (był chyba z oddziału rehabilitacji) i powiedział, ze dr Kolarz "cuda ze mna wyprawia". Chyba niebardzo wówczas zrozumiałam czy nastawienie tego pana by ło do tego wszystkiego pozytywne czy negatywne.Wiem ,ze niektórzy otropedzi nie byli zadowoleni z tego, ze sprawa z moja noga ciągnie sie tak długo...

 

monika_lebork : :
mar 02 2006 Bez tytułu
Komentarze: 0

No więc Tadziu poszedł do domu, a ja nadal tkwiłam w zawieszeniu z pytaniem "co dalej?" Nie było sensu ciągnąć dalej zabiegów w komorach, skoro nie było żadnej poprawy. Pewnego dnia dr Kolarz wpadł na nowy pomysł...Wymyślił, ze trzeba wyjąć protezę z nogi, zysterylizować i po jakimś czasie włożyć ją na nowo.Nie ukrywam,ze jego pomysł był dla mnie przerażający.Jak to wyjąć protezę? I będę bez kości? W głowie mi sie to nie mieściło.A co jeśli potem nie uda się jej włożyć? I przez ten cały czas będę unieruchomiona, przykuta do lóżka? Pamietam, wtedy chyba poraz pierwszy pomyślałam, ze chyba lepiej byłoby dać sobie "uciąć" ta nogę...

monika_lebork : :
lut 22 2006 Bez tytułu
Komentarze: 0

Tymczasem Tadziu kończył leczenie....Wiedziałam, ze zbliża mu się  ostatnia chemia.W sumie mieliśmy kończyć jakoś w zbliżonym terminie, tylko u mnie wszystko sie przedłużyło.Do szpitala miał wracac tylko na badania.To była dobra wiadomość, choć wiedziałm,że teraz będzie mi jeszcze trudniej. Tak to chociaż miałam sie komu wyżalić...Cieszyłam się, że u niego wszystko idzie dobrze, ale z drugiej strony było mi troche smutno. Może to dziwne, ale widziałam, ze jest lekko zakłopotany. Później dopiero przekonałam się ,ze dla pacjętów leczących się przewlekle koniec leczenia jest pewnego rodzaju trudnym doświadczeniem. Trudnym dlatego, ze po powrocie do domu nie wiadomo co robić z normalnością. Kiedy jest sie w szpitalu bardzo sie pragnie tej normalności, a kiedy ona juz przychodzi nie wiadomo co z nią zrobić. W jakimś stopniu trzeba sobie na nowo poukładać  całe zycie, a to niekiedy bywa niełatwe i troche trwa. Tak jak trzeba było przystosować sie do życia szpitalnego, tak trzeba na nowo przywyknąć do życia w domu. Pierwsze dni są bardzo dziwne...Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam i dziwiłam sie Tadziowi, że tak mało się cieszy. Mówiłam: "Masz fajnie, wracasz do domu", a on mi na to: "I co w tym domu?" Dopiero później zrozumiałam o co mu chodzi. W każdym razie było mi smutno, że teraz będziemy sie tak żadko widzieć. Przez te kilka miesięcy przywykłam juz do myśli, że w pokoju obok (albo piętro wyżej- w zależności od tego na jakim oddziale leżałam) jest Tadziu, który w znacznie większym stopniu niż inni podziela mój los.

monika_lebork : :
lut 22 2006 Nadzieja znów zawiodła
Komentarze: 0

Miesięczna terapia w KOMORACH HIPERBARYCZNYCH nie przyniosła rezultatu. Każdego dnia łudziliśmy się, ze bedzie lepiej, ale niestety nie było. Rana mojej nogi nadal nie chciała się goić.Codzień rano podczas zmiany opatrunków pytałam dr Kolarza czy jest gorzej i za każdym razem słyszałam "nie, jest tak samo..." Ręce opadały. Wiedziałam, ze wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie przyjdzie mi zmierzyć sie z pierwszą w moim życiu poważną decyzją.Tak naprawdę już nie miałam argumentów by nie godzic sie na amputację.Trzeba było spojrzec prawdzie w oczy...

monika_lebork : :